Book content

Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
pozostawałojednaknadalzasłonięteżaluzją,zanimkryły
sięzaciemnionepokoje,doktórychprzeciskałsięmiejski
zgiełk.Wkuchninastoleleżałyresztkizwczorajszej
kolacji,napodłodzedziecięceubraniaistosypapierów.
Budziknaszafcenocnejbyłjużgotowy,bywkolejnej
minucieuruchomićwyjącyalarm.Pojegoniechcianym,
choćzaplanowanymwybrzmieniu,podłogidotknęłystopy
mężczyzny,którypochwiliposzedłociężalewstronę
szafy.Wyciągnąłzniejbiałąkoszulę,eleganckiespodnie,
marynarkęigranatowykrawat.Codziennieubierałsię
bardzopodobnie,dlategoniemusiałmartwićsię
odobieranieelementówubioru.Czasemtylkozmieniał
odcieńbrązunajaśniejszyalbokoszulęzbiałej
najasnobłękitnąktośpomyślałbyjeszcze,żechodzi
codzieńwtychsamychubraniach.Podszedłdomałego
łóżkawkąciepokojuiprzeczesałrękąbrązowączuprynę
chłopca,skulonegowgłębokimśnie.
Porawstawać,Leonwestchnął,zaciskającusta
wprostąlinię.Słyszysz?Chciałbyśspóźnićsię
doszkoły?
Nie…Chłopiecprzeciągnąłsięospale.Chciałbym
nieiśćwcale,skoropytasz.
Wieszdobrze,żenieotochodziłowtympytaniu
uśmiechnąłsięArthur.
Wkońcuuczysięodnajlepszegoodezwałasię
uśmiechniętakobieta,zapalająclampkęnastoliku
nocnym.Niedługouczeńprzerośniemistrza.
Ichmyślomotym,jakbardzoniechcąwychodzić
zdomu,towarzyszyłdźwiękmikrofalówki.Itakzacząłsię
kolejnydzień,któryjużzdawałsięszybkopłynąć.Sara